Opowiadanie „Idealna kobieta”
autor: Grzegorz Ławniczek
I.
Zazdrościłem Pittowi tego, że nie musiał już słuchać Johna. Jego głowa bezwładnie leżała na stole, otoczona kieliszkami niczym aureola świętego.
– Ile ta usługa kosztuje… I skąd mogą wiedzieć jaki jest mój prawdziwy ideał kobiety… – mówiłem spokojnie jeszcze raz zastanawiając się nad tym co powiedział John.
– Myślę stary… – zacząłem spokojnym tonem, – że najebałeś się jakimś nowym wynalazkiem…, miałeś odlot z wielkim wytryskiem i to wszystko… – dokończyłem nie spuszczając wzroku ze szklanki, która jeszcze przed chwilą pełna była aromatycznego płynu.
John poczerwieniał. Spojrzał na mnie w taki sposób, jakby miał zaraz skoczyć mi do gardła, jego ręce natomiast, mimo że delikatne jak każdego programisty, nagle przybrały postać zdolnych do wszystkiego pięści. Aż nim rzucało…
– ODPIERDOL SIĘ – przeliterował soczyście pod moim adresem. A wyglądał przy tym doprawdy żałośnie – z trudnością stał na swych chudych nogach niczym bokser na kilka sekund przed nokautem i wymagał przy tym, aby jego najlepsi kumple traktowali go poważnie. Poza tym, cała ta hołota wypełniająca szczelnie wnętrze baru tylko czekała, aby się zabawić czyimś kosztem. Za dobrze jednak znałem Johna aby dać mu się sprowokować.
Tymczasem Pitt, który już od dłuższego czasu nie dawał znaku życia, podniósł zza szklanego parawanu swą dużą czerwoną mordę, rozejrzał się wokół nieprzytomnym wzrokiem i rzekł: „no to idę”, po czym wstał od stołu, tak jakby nas w ogóle nie było i chwiejnym krokiem skierował się do wyjścia. Wyszliśmy.
II.
Rankiem, jak tylko się przebudziłem, postanowiłem sprawdzić opowieść Johna. Na miejscu przywitał mnie jegomość w starszym wieku, przyglądając mi się bacznie małymi świdrującymi oczkami. Obserwowaliśmy się tak wzajemnie jakąś dłuższą chwilę, po czym staruszek odchrząknął i wziął się do rutynowej rozmowy.
– Pana nazwisko?
– George Nill.
– Wiek?
– Trzydzieści jeden lat.
– Adres?
– Bird – 128.
– Czym się pan zajmuje?
– Byłem handlowcem w NSL. Obecnie nie pracuję.
– Co pan wie o naszej firmie? – kontynuował pytania, nie przestając jednocześnie wypełniać jakieś papiery i ślinić się.
– Niewiele… – odpowiedziałem szczerze. – Mój przyjaciel John bardzo jest zadowolony z Państwa usług – dodałem.
– Dobrze… – powiedział ocierając brudną chusteczką pot z czoła. – Jaki jest pański typ kobiety? Wysoka czy niska, szczupła czy puszysta, inteligentna, głupiutka, a może romantyczna?
W jego głosie dawało się wyczuć ironię. Wiedział z pewnością, że nie można odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Nagle poczułem się jak w przybytku rozpusty lub na egzaminie drugiego stopnia.
– Myślę… – zacząłem niepewnie – że powinna być dobrym człowiekiem. To jest chyba najważniejsze… – Próbowałem zajrzeć w głąb własnej duszy. Myślę… – kontynuowałem – że wygląd nie odgrywa aż tak wielkiej roli, jeżeli się kogoś kocha… Oczywiście, nie powinna być brzydka, ale też i nie musi być rewelacyjnie piękna. Wydaje mi się, że lubię… kobiety ciemnowłose, o miłej twarzy… szczupłe i niewysokie. Wiele jest jednak kobiet, które nie odpowiadają temu opisowi, a mimo to są interesujące. A charakter? Jeżeli się kogoś kocha… Nie wiem. Naprawdę, nie wiem! Może nie powinna się kłócić!? Może powinna być cicha, wyrozumiała i wrażliwa – dokończyłem. Wszystko jednak zależy od sytuacji…
Rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, po czym przeszliśmy do drugiego pokoju.
III.
Co ja tu właściwie robię? Od dłuższego już czasu nie byłem z nikim związany, a opowieść Johna była tylko pretekstem aby coś z tym zrobić. Skoro on był szczęśliwy, to ja chyba też miałem do tego prawo… – zastanawiałem się, podczas gdy staruszek i jego młoda asystentka krążyli wokół mnie, niczym trutnie wokół królowej. Przypinali do mych rąk, nóg i szyi całą gamę kolorowych przewodów, czujników i czegoś tam jeszcze.
– Proszę rozluźnić rękę – szepnęła czule asystentka, pochylając się nade mną tak, że mogłem nosem prawie dotknąć jej krągłych piersi. Po chwili poczułem w ramię oraz w okolicy karku lekkie ukucie. Jeszcze na pożegnanie puściła do mnie filuternie oczko i coś powiedziała, ale już jej nie mogłem zrozumieć. Powoli zapadałem w sen… Myślami byłem już gdzieś daleko, jednak do ostatniej chwili starałem się zachować w pamięci widok… jej piersi.
Lekkie drżenie fotela wyrwało mnie nagle ze snu. Rozejrzałem się wokół siebie. Mała sala kinowa powoli pustoszała. Przy drzwiach wyjściowych kłębiła się garstka ludzi. Automatyczny fotel na którym siedziałem przeszedł w drugą fazę pozbywania się niepożądanego gościa – zaczął gwizdać głupią melodyjkę i trząść się z jeszcze większą natarczywością. Miałem do wyboru: wstać lub też wrzucić monetę na kolejny seans. Niechętnie podniosłem swoje zdrętwiałe ciało i skierowałem się w stronę wyjścia.
Na zewnątrz okropnie lało. Główna ulica przypominała wezbraną rzekę. Po prawie godzinnym „odlocie” miałem na dziś dość iluzji. Pragnąłem jak najszybciej ochłonąć. Z przyjemnością w tym momencie zrzuciłbym z siebie ubranie i zaczął się tarzać w potoku brudnej wody. I tak nikt pewnie by tego nie zauważył. Wszyscy siedzieli teraz w swoich zacisznych mieszkankach, hotelowych pokoikach, mrocznych barach lub w tej samej chwili spiesznie do tych miejsc podążali. Moją uwagę przykuła postać kobiety stojącej po drugiej stronie ulicy.
Deszcz lał niemiłosiernie, ale ona zdawała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, wpatrzona w okno wystawy. Nie wiem co mnie tknęło. Być może podświadomie czułem, że jest to moja życiowa szansa poznania nowej kobiety. Nie bacząc na kałużę, w której zanurzyłem po kostki nowe buty, udałem się w tamtym kierunku.
Kiedy byłem już niedaleko, nagle zawahałem się. „Przecież nie należę do ludzi pokroju Steve’a, którzy z każdego lunchu wychodzą z inną długonogą blondynką a później twierdzą, że po prostu biorą to, co każda kobieta chce dać, ale się boi!” – pomyślałem.
W szarym prochowcu, w niebieskich butach na niskim obcasie i z przemokniętą głową wyglądała w tamtej chwili jakoś… niesamowicie: z jednej strony dumnie, wręcz patetycznie, z drugiej zaś jak mała bezradna dziewczynka prosząca o litość. Gdy podszedłem, nadal patrzyła w okno wystawy, jakby właśnie z tamtej strony oczekiwała pomocy. Skinąłem kapeluszem niczym Humphrey Bogart z tych śmiesznych starych filmów i zapytałem, czy nie chciałaby skorzystać z mojego parasola. Gdy spojrzała na mnie, znieruchomiałem. Może to głupio zabrzmi ale wyglądała jak mój „ideał kobiety”. To tak, jakbyście przez całe swoje dotychczasowe życie, wyrabiali w sobie wizję tej jednej jedynej, a teraz Bóg niczym kelner w drogiej restauracji podał ją wam na tacy.
Ciemnobrązowe oczy patrzyły na mnie nieprzytomnie. Na mnie, albo raczej przeze mnie, bo myślami była z pewnością gdzieś indziej. Duże krople deszczu spływały jej po włosach, po twarzy, skręcając tuż obok kącików ust, zaciśniętych tak mocno, że w następnej chwili mieszały się z kroplami krwi. Dwie iskierki, niczym międzygwiezdne latarnie nagle zapłonęły w jej oczach. A może były to tylko zbłąkane światła neonów, podobne do tych, w jakich tańczyły teraz wszystkie kałuże Bird.
Nie odpowiedziała. Przymknęła na chwilę oczy. Nagle cała zakołysała się jakby za chwilę miała upaść a jej delikatna dłoń powędrowała w kierunku skroni. Szybko podskoczyłem. Zdecydowanym ruchem objąłem ją wpół jednocześnie rozpościerając nad głową czaszę parasola. Jeszcze raz spojrzała jakby z wahaniem, to na wystawę sklepową, to na mnie, poczym spuściła głowę na moje ramię.
Szliśmy powoli. Pomimo że słowa same cisnęły się na usta, nie miałem odwagi się odezwać. Jedno nieprzemyślane słowo mogłoby przecież wszystko zniszczyć. Odpowiadała mi ta sytuacja – ja, ona i cisza… Słychać było jedynie wiatr, stukot kropli deszczu, szybkie kroki nielicznych już przechodniów i leniwie wydobywającą się jakby spod ziemi muzykę.
Gdy doszliśmy do drzwi domu, gdzie od niedawna wynajmowałem mieszkanie, nieznajoma niespodziewanie odezwała się:
– Nie jestem taka jak myślisz…
– Wiem – odpowiedziałem, przez cały czas próbując na wyczucie trafić kluczem w zamek, a przez ramię dodając – zapraszam cię na kawę…
Gdy weszła, dałem jej swój ulubiony chiński szlafrok i zaproponowałem gorący prysznic. Sam natomiast szybko przebrałem się, nastawiłem kawę i zacząłem przeszukiwać najdalsze zakamarki lodówki.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że wszystko co robię, robię nie w pośpiechu, jak to zazwyczaj bywa, gdy się ma w chacie „cizię” od szybkich numerków. Ona jest półprzytomna, bo oboje wyszliśmy za późno z bankietu, na którym kraby leżące na półmiskach zdają się być bardziej towarzyskie i mieć więcej życia w sobie niż wszyscy goście razem wzięci, a jedyną atrakcją są kolorowe drażetki z tytułem filmu na opakowaniu, niby tak przez pomyłkę roznoszone przez lokaja.
Mówię „zazwyczaj” ponieważ przydarzyło mi się to kilka razy, no góra dwa. Biegałem wtedy jak wściekły byk po całym mieszkaniu jakbym się bał, że leżąca na łóżku roznegliżowana i mająca już dobrze w czubie babka, zaraz zaśnie, lub co gorsze – zwymiotuje. Później, gdy już „dochodzę”, słyszę nagle głupkowaty rechot, bo akurat teraz zrozumiała kawał usłyszany dziś rano w pracy, a mnie dosłownie „wszystko” opada. Całą noc mam nieprzespaną – zdawałoby się atrakcyjna kobieta a chrapie jak rzeźnik. Dlaczego właśnie teraz o tym pomyślałem? Nie wiem. Przecież wcale nie miałem zamiaru iść z nią do łóżka. Przynajmniej na razie.
Teraz było zupełnie inaczej. Wszystko robiłem spokojnie, jakbym ją znał od lat. Nagle poczułem się nieswojo. Szybko, chyba zbyt szybko, odwróciłem się. Stała tuż za mną, przy wejściu do kuchni. Czarny szlafrok z wyhaftowanym złotymi nićmi niebieskim smokiem, zdawał się jeszcze bardziej podkreślać doskonałość jej kształtów. Kruczoczarne, starannie uczesane włosy sięgały do samych piersi. Piwne oczy patrzyły ciekawie ale ze spokojem na twarzy. Myślę, że w tamtej chwili oddałbym wszystko, gdybym tylko mógł ją przytulić do siebie i zatańczyć jakieś wolne romantyczne kawałki. I tańczylibyśmy razem tak długo, dopóki nie zapomniałbym tych wszystkich dni, kiedy o tym tylko marzyłem.
Było już około dziesiątej, kiedy siedliśmy do kolacji. Chciałem wiedzieć o niej wszystko. Ona jednak nadal milczała a ja nie śmiałem pytać. Jej milczenie było jednak aż nadto wymowne. Uważałem się za dobrego obserwatora i wydawało mi się, że z minuty na minutę znam ją lepiej. Nie chciałem jej zdobyć, wykorzystać, przelecieć czy jak to inaczej nazwać. Chciałem po prostu bliżej ją poznać, a może przede wszystkim być z nią, bez względu na to kim była i jaka była naprawdę. Podświadomie czułem, że jest to właśnie ta kobieta, z którą chciałbym spędzić resztę życia. Nie chodziło mi jedynie o moje szczęście, zaspokojenie mego ego. Pragnąłem przede wszystkim uczynić ją szczęśliwą, chociaż jeszcze nie wiedziałem w jaki sposób. Czy to jest prawdziwa miłość? A może nieświadomie oszukiwałem się. Może była to tylko reakcja obronna człowieka, który zbyt długo był sam…
– Pójdę już – powiedziała wstając nagle od stołu.
– Poczekaj! Przecież jeszcze pada… – odpowiedziałem. Głos mi drżał. Na samą myśl, że cała znajomość może się tak głupio zakończyć, gdzieś w środku mnie zakuło. Spojrzałem w kierunku okna czy aby na pewno, ale na moje szczęście w tej samej chwili wiatr przybrał na sile i z jeszcze większym impetem uderzył w szyby. Widocznie jakieś tajemnicze siły sprzyjały mi. Co za dzień…
– No dobrze. Ale jak tylko przestanie padać pójdę sobie.
– W porządku… – odparłem rozkładając bezradnie ręce.
Gdy nie zapowiadało się na zmianę pogody, bez sprzeciwu zgodziła się przenocować do rana. Dałem jej koce a sam poszedłem spać do drugiego pokoju. Nie mogłem zasnąć. Za dużo pytań, wrażeń i wątpliwości jak na jeden wieczór. Wstałem. Przeszedłem się po pokoju. Spojrzałem przez okno. Przez mgłę dojrzałem jedynie czerwony neon z napisem „Green Day Hotel” i poświatę księżyca. Cicho otworzyłem drzwi i wzrokiem powiodłem po pokoju. Leżała na łóżku, skulona niczym mała dziewczynka. Nie widziałem nikogo, kto by śpiąc wyglądał tak niewinnie jak ona w tamtej chwili? Powoli wycofałem się. Nie pamiętam kiedy usnąłem.
Nagle poczułem u swojego boku nagie ciało. To była ona. Niczym kotka próbowała wtulić się w moje ramiona. W pierwszej chwili znieruchomiałem zaskoczony, lecz nie dałem się dłużej prowokować. Była piękną dojrzałą kobietą i jednocześnie było w niej dużo z tej niewinnie śpiącej dziewczynki – czułość, wrażliwość, nieśmiałość. Prawdziwa mieszanka wybuchowa. I to było wspaniałe. Może była tak samo jak ja samotna. A może uważała, że tylko w taki sposób może mi się odwdzięczyć. Nie ważne… Po prostu była…, i to się liczyło, a do tego była wspaniała. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Zdawało się, że reaguje na każdy mój dotyk, jak liść na wietrze. Tak bardzo ją pragnąłem, a jednocześnie bałem się ją skrzywdzić, stracić. Starałem się być delikatny i obchodzić się z nią jak z unikalnym kwiatem. Gdy byłem już w niej, jej paznokcie wbiły się mocno w moje łopatki. Zaskoczyło mnie to i jeszcze bardziej podnieciło. Nie czułem bólu.
Gdy było już po wszystkim, położyła głowę na moim ramieniu i zasnęła. Cały czas byłem pod wrażeniem tego co zaszło. Starałem się nie poruszyć, aby jej nie obudzić. Byłem dumny, że u mojego boku leży taka kobieta. Jeszcze przez jakiś czas obserwowałem zbłąkane cienie na suficie rozmyślając o dzisiejszym dniu i słuchając jej miarowego oddechu, aż w końcu i mnie dopadł sen.
II.
Obudziłem się jak nowonarodzone dziecię. W pokoju nie było nikogo. Cały czas byłem podłączony do „aparatury”. Włączyłem czerwony przycisk i cierpliwie czekałem. Myślałem, że przyjdzie staruszek, lecz po chwili do pokoju weszła ta sama młoda asystentka witając mnie uroczym uśmiechem.
– Jak samopoczucie? Przez kilka minut może pan jeszcze czuć się nieswojo, coś jak powrót z księżyca – zażartowała delikatnie odrywając mi z ramienia i czoła gumowe przyssawki.
– Dobrze, dziękuję… – odpowiedziałem. Próbowałem się podnieść, jednak przeceniłem swoje siły.
– Widać, nieźle pan baraszkował…
– Oh taaak… – odpowiedziałem, na samo wspomnienie o wyczynach „ostatniej nocy”. Nadal siedziałem w wygodnym skórzanym fotelu próbując zebrać wszystkie myśli. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Wyczułem, że podobam się jej. Na swój sposób była ładna, z pewnością inteligentna i przede wszystkim dobrze nam się rozmawiało. Daleko jej jednak było do mojego „ideału kobiety”. Mocna kawa o orzechowym smaku którą przyniosła, szybko postawiła mnie na nogi. W końcu udało mi się wyrwać z objęć fotela. Pożegnałem się z asystentką i niepewnym krokiem wyszedłem.
Spojrzałem na zegarek: było już pięć po czwartej. „Więc za czek na trzysta peso miałem najpiękniejsze w życiu doznanie. I to w niecałą godzinę…” – pomyślałem idąc środkiem zatłoczonego chodnika. Cały czas byłem jeszcze pod wrażeniem. Czułem się wypoczęty a jednocześnie wykończony i… głodny.
Gdy wróciłem, na szybko zjadłem dużego hamburgera po czym postanowiłem wziąć kąpiel. Wyciągnąłem się w wannie, zamknąłem oczy i usiłowałem przypomnieć sobie jej twarz. Nazwałem ją w myślach „nieznajomą spod wystawy sklepowej”. Była naprawdę wspaniała. Chciałbym ją naprawdę spotkać. Słowo „naprawdę” nagle mnie zabolało, grzebiąc w gruzach dotychczasowe zadowolenie, satysfakcję, cudowne przeżycie… Do bólu psychicznego niespodziewanie dołączył się także ból fizyczny. Podniosłem się z wanny i z pomocą dwóch lusterek dostrzegłem na plecach wyraźne zadrapania. Ślady w postaci czerwonych zadrapań ciągnęły się po plecach. Nie wiedziałem już co o tym wszystkim sądzić. Jedno jednak wiedziałem na pewno – jeszcze dziś spróbuję umówić się z asystentką. Może pozwoli się zaprosić na kolację…
(zmiany: 98-12-31 20:16, 99.01.01). Wszelkie prawa zastrzeżone